niedziela, 27 stycznia 2008

sobie a muzeom

Dziś wybrałam się do Hamburger Bahnhof - Museum fuer Gegenwart w Berlinie. Na zdjęciach nocnych budynek prezentuje się niesamowicie, tak... pop-gotycko, przybrany neonami... Niestety za mojej wizyty było jasno, precyzując barwę - szaro-buro, a do tego padał deszcz, wiał wiatr, a ja czułam tylko jak mi spływa puder.
Ale w muzeum było już sucho i ciepło i przestrzennie i ładnie, no i przede wszystkim wystawiało (do dziś) niezwykle interesujące kolekcje.
Właśnie spaliłam całą blachę croissantów...
Najciekawsza dla mnie była wystawa obrazów z kolekcji Ericha Marxa, w której znajdują się prace Andy Warhola, Cy Twombly, Roberta Rauschenberga, Roy'a Lichtensteina, Anselma Kiefera i Josepha Beuysa. Ponadto znowu nadziałam się na hipisowski naturalizm fotografii Larry'ego Clarka i pierwszy raz zetknęłam się z nie mniej wyzywającymi pracami Marlene Dumas, która w swych obrazach prowokuje wciąż głęboko zakorzenione w dzisiejszym społeczeństwie zakłamanie w kwestiach seksualności. Również olbrzymie wrażenie wywarły na mnie gigantyczne, ciemne prace Anselma Kiefera, współczesnego malarza i rzeźbiarza niemieckiego, który podejmuje tematy związane z niemiecką pamięcią narodową i historią.
To tyle na tę chwilę, strasznie mnie ta wizyta w muzeum wymęczyła...

piątek, 5 października 2007

brak gorączki piątkowej nocy

wróciłam właśnie z treningu. w domu cisza i mrok. ja oczywiście przestraszona, bo musiałam pokonać pustawą ulicę, potem ciemną bramę i za bramą oddzielony od cywilizacji nieoświetlony chodnik wokół którego roztaczają się krzaczory, a na końcu klatka - a wcześniej widziałam, że we wszystkich mieszkaniach ciemno. A, że po dzieciństwie w towarzystwie Freddiego Krugera moja wyobraźnia jest nad wyraz kreatywna, nie trzeba mi nawet aż tylu powodów do strachu. Każdy szelest oczywiście jawi się w mojej głowie jako czający się na mnie złodziejmordercagwałciciel, brak szelestu - jako doświadczony ten sam pan. Co ciekawe panie nie występują w urojeniach mojej wyobraźni. To się nazywa dyskryminacja.
Siedzę więc sama i żałosna i oddaję się uzależnieniu memu - od Internetu, albo raczej - od nierobienianiczegokonstruktywnego. O, pisze do mnie mój kolega Irlandczyk - zawsze mnie wypatrzy:)

ciąg dalszy początków

No i zaczął się tydzień "Induction" - załatwianie, kolejki, wyścigi do stoisk, tłumy, duchota, NUDA, ale jestem dobrej myśli - dzięki temu, że nie zdążyłam załapać się na żadną z wycieczek krajoznawczych, poza darmową po dzielnicy uniwersyteckiej, zaoszczędziłam ok. 20Euro:) Zwykle uciekam przed końcem wykładów na tematy typu - obsługa komputera w kampusie i kieruję się do mensy na smaczny obiadek w studenckiej cenie, a potem na około idę do metra - aby zahaczyć o zieloności i nieznane zakamarki miasteczka studenckiego. Potem metrem godzinka i wieder zu Hause.
Wczoraj poznałam drugą moją współlokatorkę - Kerstin, supersympatyczna i spooora kobita (180cm wzrostu). Razem spożyłyśmy nasze ukochane pesto - w wersji austriackiej - z ziemniakami, tyle że wtedy używa się raczej czerwonego ostrego sosu. makaron oczywiście nie znika z przepisu! Palce lizać:)
A dziś miałam plan iść do lekarza (bo mam nipokojący odstający pieprzyk na prawym pośladku), do biura dzielnicowego zameldować się, na uniwerek zapisać się na wycieczki oraz na sport. Udało mi się to ostatnie, ale jakże jestem szczęśliwa - będę chodzić na Jazzdance! Oraz na ligowego badmintona, ale to już poza uniwerkiem - trening nr 2 mam dziś o 19 - a wciąż nie mogę się ruszać po wtorkowym! A we wtorek po treningu poszłam z nowymi koleżankami, których średnia wieku była dużo wyższa niż moja na browarek, tam byli również moi nowi koledzy. no i gadali i gadali, po niemiecku w wersji berlińskiej, a ja nie rozumiałam prawie nic! Nie należę do pewnych siebie, a mimo to przeceniłam swoje niemieckojęzyczne możliwości:)
Kończę już na dzisiaj i zabieram się do lektury książeczki, z której mam napisać recenzję. Ma 160 stron, a czytam ją już od poniedziałku - i jestem na stronie 101 - imponujące!

poniedziałek, 1 października 2007

Średnie niewiadomego początki

To moje drugie podejście do przygody z blogowaniem. Marcinkiewicz może, Ania Mucha może, nawet Gosiewski może, to dlaczego nie ja? Podobnie jak pierwsza dwójka wymienionych przeze mnie bloggerów i ja znalazłam się na obczyźnie, ale to że oni to tak naprawdę wcale nie jest interesujące. Ważna jestem teraz JA, wielkaJA, bo chyba na pierwszej osobie pojedynczej liczby w pamiętnikach się autorzy koncentrują i przy tym pozostanę. Wreszcie będę mogła się wyżalić, wywalić z siebie to, co u innych mogłoby wywołać co najwyżej nieczęste ziewnięcia. A blog jako pamiętnikowy reality show, zwłaszcza, że każdy wie, kto jego autorem jest - JA - bezpieczniejszy jest dla tak nieśmiałej jak ja osóbki niż "Zamiana żon" więc wybrałam tę formę ekshibicjonizmu właśnie. No ale niechajże zacznę opowiadać, o czym planowałam. Mianowicie o moim wyjeździe tuż za zachodnią granicę Polski - do Berlina. Na Erasmusa. Na pół roku. Semestr zimowy. Amerykanistyka. Wolny Uniwersytet. Zadupie Berlina, ale jakie przytulne, jakie zielone, takie swojskie.
Pozostawiłam w Ojczyźnie nienapisaną pracę mgr nr 1 i mojego menszczyzne. Same minusy pierwszego, również plusy drugiego.
Miesiąc przed wyjazdem zamiast pisać pracę szukałam mieszkania w Berlinie, pokoju znaczy się. Zmarnowałam ten czas, bo głupia ja uparłam się, że nie chcę mieszkać w akademiku, bo tam podobno dużo ziomali, a ja chciałam podszkolić niemiecki. no i mieszkam teraz jedynie godzinkę od uniwersytetu. Ale za to w świetnej okolicy - dzielnica Friedrichshein, z mnóstwem fajnych knajpek, pizzą za 3 euroalbomniej... niestety piwko w podobnej cenie - do pizzy:) No i z mnóstwem młodzieży, zwłaszcza alternatywnej.
Mam też cudowny żółtopomarańczowy pokoik ze zdjęciami Audrey Hepburn, rosyjskimi plakatami promującymi pracowity tryb życia oraz fotkami skrzynek pocztowych z różnych państw. mam też fajną żółtą lampę w kształcie cukiereczka. I słodzenia ciąg dalszy - mam bardzo fajną współlokatorkę Ninę, sehr sympatisch, choć uważa że w ZSRR najgorszą formą "obozów" były gułagi i ludzie pomierali co najwyżej z wycieńczenia. ale może się nie dogadałyśmy. Dziś poznałam jej mężczyznę, który ponoć ma w genach zapisaną kiepską pamięć do imion - ale jak na razie ja zapomniałam jego. I on jest również bardzo milusi. Jeszcze w czwartek poznam moją drugą współlokatorkę - Kerstin. Dobra, idę już spać, bo czuję się fatalnie jako przewrażliwiona meteoropatka.